artykuł

Realne zyski na fake biznesie

25 kwietnia 2019

Produkcja fake newsów to z jednej strony globalne zagrożenie dla polityki i biznesu, z  drugiej szansa na nieuczciwe zarobki. Jak kłamliwe internetowe opinie mogą stawać się dochodowym procederem?

Same definicje fake newsa są niezbyt ścisłe i często stosuje się je dla różnych zjawisk. Przecież istnieje wiele rodzajów informacji wprowadzających w błąd. Wśród nich można wymienić propagandę, click baity, treści stronnicze, pseudonaukowe opinie, sponsorowane teksty, satyryczne treści. Ale te wszystkie rozmijające się z prawdą odmiany nie są jeszcze fake newsem. Za taki uważa się informację, która:

– ma kompletnie wymyśloną treść, która jest intencjonalnie rozpowszechniana po to, by wprowadzać w błąd

– wykorzystuje narzędzie tzw. guerilla marketingu, czyli boty, fałszowane marki i zmyślone komentarze

– chce celowo zarabiać na reklamach lub też zmieniać opinie polityczne

Da tych, którzy chcą zarabiać na zmyślonych info wzorem stała się niewielka macedońska miejscowość Weles. To stamtąd w 2016 roku, przed wyborami prezydenckimi w USA wyszło z ponad 100 różnych kont dziesiątki tysięcy social mediowych postów. Obliczono, że w najgorętszych trzech miesiącach walki o Biały Dom w sieci krążyło aż 156 nieprawdziwych wiadomości odnoszących się do kandydatów lub osób z nimi związanych. Wśród nich były takie szokujące informacje jak „Papież popiera Trumpa”, „Miejsce urodzenia Baracka Obamy jest w Kenii”, „Biuro federalne w 2017 roku postawi Hillary Clinton przed sądem”. Nic dziwnego, że CTR każdej z takich wiadomości były imponujące. Miliony internautów weszło na witryny, żeby poznawać sensacyjne szczegóły. Na stronach z wyssanymi z palca informacjami oczywiście znalazły się reklamowe banery. Właśnie z tego powodu wypuszczający w świat fake newsy właściciel witryn na każdej z wizyt zarabiał jednego centa. Na skalę macedońskiego miasteczka był to świetny zarobek.

Ale kilkanaście razy więcej na każdym fake newsie można zarobić wykorzystując Google Ad Sense. Na tych automatycznie pojawiające się na stronach ogłoszeniach reklamowych zyskuje się ponad 15 razy więcej niż na zwykłych banerach. Nic dziwnego, że powstało tysiące witryn zawierających w najlepszym wypadku podrasowane fakty, ale częściej umieszczających po prostu kłamliwe informacje. Szczególnie aktywizują się one w czasie wydarzeń takich jak duże kampanie wyborcze. Wówczas strony z fake newsami mogą zarabiać dziesiątki tysięcy dolarów. Ale żeby liczyć na takie stawki należy dobrze odrobić marketingowe lekcje – trzeba dużo wiedzieć o grupie docelowej (np. znaczenie ma skąd się wchodzi na stronę – kliknięcia z USA są około czterech razy więcej warte niż z innych krajów), stale śledzić co jest w danym czasie gorącym tematem i pod takie chwytliwe zagadnienia umiejętnie tworzyć spreparowane wiadomości.

Osamotniony, pojedynczy kłamliwy news to też zły pomysł na zarabianie. O wiele większe szanse ma strategiczne podejście, czyli zbudowanie logicznie rozwijającej się, stopniowanej kampanii wokół nieprawdziwej wiadomości i wzmacnianie jej umiejętnie spreparowanymi zdjęciami oraz memami. Wiele osób, firm lub instytucji gotowych jest płacić za tego typu profesjonalne kampanie budowane wokół fake’ów. Jak podaje raport Trend Micro jedna fałszywa wiadomość sprzedawana przez chińskie, rosyjskie lub bliskowschodnie agencje kosztuje 30 dolarów, cała szeroko zakrojona akcja mająca na celu szkalowanie np. biznesmena, polityka lub reportera to już zarobek rzędu 50 tysięcy dolarów.

Oczywiście w interesie społecznym jest walka z fake newsami. Dlatego potentaci internetowi ciągle próbują zaradzić problemowi. Google i Facebook współdziałają z tzw. fact checkingowymi organizacjami, których zadaniem jest weryfikowanie prawdziwości treści. Google ruszyło z Cross Check, oprogramowaniem weryfikującym treści mającym na celu odfiltrowywanie źródeł nieprawdziwych informacji. Z kolei Facebook zmodyfikował algorytmy w dziale Trends tak, by odrzucały informacje, które mają tylko jedno źródło (jak wiadomo wiadomości znajdujące się w kilku miejscach są bardziej wiarygodne). Do walki z dezinformacją wprzęgnięta została także bardziej zaawansowana sztuczna inteligencja. „Wykrywacz fake newsów” pomysłu studenta Karana Singhala bierze pod uwagę 55 składowych, które świadczyć mogą o wiarygodności informacji (m.in. design witryny, nazwę domeny, styl oraz składnię). Ale wszystkie te sposoby na uchronienie się przed zgubnym wpływem fake newsów są mocno niedoskonałe. Ludzkie zespoły weryfikujące prawdziwość siłą rzeczy wydają werdykty ze sporym opóźnieniem. Natomiast automatyczne filtry jako fałszywe informacje diagnozują również satyryczne treści i często zarzuca się im cenzorską rolę.

Dołącz do grona naszych Klientów. Dowiedz się, jak możemy rozwinąć Twój biznes!

Napisz do nas